Kontakt
phone_android +48 731 170 675
phone_android +48 697 729 899
email info@stradeditalia.eu
O Italii / FRIULI VENEZIA GIULIA / TARVISIO i okolice / MONTE LUSSARI
Stąd do Nieba jest dużo bliżej - cudowny i uświęcony szczyt MONTE LUSSARI z najpiękniejszą panoramą Alp Friuli
Jadąc drogą SS13 od Tarvisio na południe w kierunku Udine mijamy po drodze stacje turystyczne, wyciągi narciarskie, aż docieramy do dużego ronda i do małej osady należącej administracyjnie do Tarvisio – to Camporosso. W tym miejscu każdy, kto chce poczuć się bliżej Nieba powinien z drogi SS13 zjechać i poruszać się dalej za brązowymi znakami z napisem M.te Lussari i znaczkami kościoła i kolejki linowej. Po kilkuset metrach (i kilku zakrętach) dojedziemy do dużego parkingu przy dolnej stacji kolejki Telecabina Camporosso – Monte Lussari.
Monte to oczywiście góra. Góra Lussari. To cudowne miejsce, które wybrała sobie Matka Boża na swoje mieszkanie, narciarze na szusowanie, a turyści górscy na swoje wspinaczki.
Miejsce magiczne, skąd rozpościera się jedna z najpiękniejszych i najszerszych panoram Alp Karnickich i Julijskich, a mówi się, że nawet całych Alp Wschodnich. Przy pięknej pogodzie i dobrej widoczności widok zapiera dech w piersiach…
Qui, il cielo è più vicino…
Żeby się tam dostać możemy oczywiście wyruszyć w górę na swoich własnych nogach (trasa dość trudna, około 2,5-3h), ale zazwyczaj z braku czasu (a pewnie i dla wygody) korzystamy z kolejki górskiej. To wagoniki do których mieści się spokojnie 6 osób. Podróż w jedną stronę trwa około 12 minut, po drodze mamy jedną stację pośrednią, na której nie wysiadamy, ale wagonik tam zwalnia i otwierają się automatycznie drzwiczki (to głównie dla narciarzy, którzy chcą skorzystać tylko z części trasy narciarskiej). My jedziemy na górę, do końca, pokonując ponad 3 kilometry w powietrzu, różnicę poziomów prawie tysiąca metrów, aż docieramy na wysokość 1760 m nad poziomem morza, prawie tak wysoko, jak sam szczyt Monte.
Bo Monte Lussari to 1789 metrów wysokości, ale ostatnie metry musimy pokonać już na swoich własnych nogach, pod górkę oczywiście – ale bez wątpienia warto, i to aż na sam szczyt – tam gdzie stoi krzyż. Ponad kościołem i całą maciupeńką osadą.
Zaraz po wyjściu z wagoników mamy widok na zabudowania, które skupiły się wokół białego kościółka - kilka barów, jeden hotel, dwie restauracje, sklepiki z pamiątkami. Podchodzimy pod górę wytyczoną kamienistą drogą. Mijamy kościół. Za kościołem droga znika i trzeba iść trochę na przełaj, trochę wydeptaną ścieżką – w górę. Niedługo i niedaleko – jakieś 10 minut idąc powoli i spokojnie. Szczyt Monte Lussari wyznacza krzyż i to z tego miejsca widok jest najpiękniejszy, bo widać nie tylko szeroką panoramę Alp na wszystkie strony świata, ale i na kościółek, i zabudowania, i kolejkę – a wszystko to wygląda jak z bajki, jak ze snu. Wysokie poszarpane szczyty wapiennych Alp Julijskich i Karnickich, jasnoszare, odbijają promienie Słońca, które skrzy się i nadaje tym górom blasku. Zielone łąki wokół, wiosną przystrojone wielobarwnymi kwiatami. I zazwyczaj cisza – bo większość osób rezygnuje z tego krótkiego spaceru i pozostaje przy kościele i sklepach z pamiątkami. Przestrzeń, wolność, rozkosz dla oczu i naszego zmęczonego cywilizacją mózgu. Bez tego widoku wizyta na Monte Lussari nie jest pełna, nie jest zaliczona. Tam po prostu trzeba się wyspinać, żeby docenić i poczuć piękno tego magicznego miejsca.
A potem można zejść i się za trudy wspinaczki wynagrodzić – albo wizytą w kościele, albo w barze. A najlepiej tu i tu.
Sanktuarium na Monte Lussari to miejsce bardzo szczególne. Nie tylko ze względu na ilość metrów nad poziomem morza, ale także na swoją historię i bardzo specyficzne położenie na styku trzech granic – włoskiej, austriackiej i słoweńskiej. Maryja z Monte Lussari jest Patronką Ludów Europejskich – ludów łacińskich (Włochy), słowiańskich (Słowenia) oraz niemieckich (Austria) – nazywana jest też Królową Europy.
Jest rok 1360 i pewien pasterz z Camporosso pasie w górach swoje owce. Jakimś nieszczęśliwym dla niego trafem gubi swoje stado, i po długich poszukiwaniach w końcu odnajduje owce - klęczące wokół krzewu kosodrzewiny. Zaskoczony – podchodzi, żeby zobaczyć co robią jego zwierzęta i dlaczego tak dziwnie się zachowują i w krzaku odnajduje figurę Matki Boskiej, wokół której klęczą jego owce. Zabiera figurę na dół do Camporosso, oddaje ją proboszczowi kościoła, ale na drugi dzień figura znika. Zostaje odnaleziona na górze, w tym samym miejscu, na tym samym krzaku. Historia ta powtarza się jeszcze kilka razy, w końcu proboszcz Camporosso udaje się do biskupa Akwilei i opowiada mu o całym zdarzeniu. Biskup – widząc w tym wszystkim wolę Maryi – na szczycie Monte Lussari każe wybudować małą kaplicę i tam figurę umieścić, według wyraźnego życzenia Matki Bożej.
Faktycznie pierwsza kaplica powstaje tam w drugiej połowie wieku XIV, ale do dzisiaj nie ma po niej śladu. W miejscu tej pierwszej kaplicy na początku XVI wieku wybudowano maleńki kościółek, kilkakrotnie przebudowywany i powiększany (m.in. w wieku XVI, potem w XVIII, następnie na początku wieku XIX kiedy kościółek płonie w wyniku uderzenia piorunu. Podczas I i II Wojny Światowej niszczony – ale zawsze odbudowywany). Dzisiejszy wygląd kościoła to wynik ostatniej przebudowy z roku 1960, kiedy dodano boczne kaplice i odnowiono wnętrze. Obecna bryła jest dość ciemna w środku, ma dwie boczne kaplice: św. Anny i św. Józefa, freski nawiązujące do życia Matki Boskiej oraz wydłużone prezbiterium, w którym umieszczono figurkę Maryi z Dzieciątkiem – według tradycji tą oryginalną, znaleziona przez owce w 1360 roku.
Maryja jest malutka – wykonana w drewna lipowego, trzyma na ręku małego Jezusa. Oboje są ubrani w strojne sukienki, a głowa Maryi otoczona jest 12 gwiazdkami. Wokół – na ścianach i w ambicie – setki zdjęć, listów, podziękowań i próśb wiernych i pielgrzymów. Według znawców rzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem to figura gotycka wykonana przez szkołę austriacką. Poniżej znajduje się napis: IN HOC LOCO MATER CHRISTI INVENTA STETIT czyli „W tym miejscu Matka Chrystusa została odnaleziona”.
Ze względu na swoje międzynarodowe położenie miejsce to jest chętnie odwiedzanie przez Włochów, Słoweńców i Austriaków (a i Polacy chętnie tam zaglądają). Bardzo uroczyście obchodzi się rocznicę odnalezienia figury na Monte Lussari – co sto lat odbywa się wielonarodowa pielgrzymka na szczyt z udziałem biskupów i wiernych z Włoch, Słowenii i Austrii (ostatnia taka odbyła się w 1960 roku). Także na codzień możemy się przekonać o tym, że Maryja przyciąga do siebie wszystkich, bez względu na narodowość. Proboszcz, który opiekuje się sanktuarium posługuje się trzema językami i w tych trzech językach odprawiane są Msze Święte, co nadaje im niesamowitego charakteru jedności, wspólnoty i porozumienia. Bardzo często grupy z Polski dołączają do celebracji Mszy Świętej – i wtedy msza jest w czterech językach. Obecny proboszcz - ksiądz Piotr - jest Słoweńcem, poprzedni był Włochem (zmarł chyba dwa lata temu już w bardzo podeszłym wieku – kochał Polaków i był wyjątkowym czcicielem św. Jana Pawła II).
A po kościele – do baru! I powiedziałabym, że to kolejna rzecz, którą po prostu MUSIMY zrobić będąc na Monte Lussari. Barów jest kilka, ja zawsze chodzę do tego najbliżej kościoła. Na kawę – oczywiście, ale przede wszystkim na GRAPPĘ! Moja ulubiona to grappa al fieno czyli grappa z siana, która jest specjalnością terenów alpejskich. Niestety w ubiegłym roku jej nie było – przesympatyczna Monica z baru powiedziała mi, że producenci mają problemy ze znalezieniem czystego ekologicznego siana. Warto pokosztować różnych rodzajów grappy – czystej, z gruszką, z miodem, z jabłkiem, z jałowcem, z przeróżnymi ziołami, z wyciągiem z sosny, z jagodami, z lukrecją, kawową – każdy zaspokoi swoje smakowe preferencje, a nawet kilka, bo przecież trzeba się wzmocnić, a czasami i rozgrzać na takiej wysokości.
Pewnego lipcowego poranka wyjechałam na Monte Lussari z grupą pielgrzymów i dwoma księżmi. Dzień wcześniej przyjechaliśmy do Tarvisio aż z Rzymu, gdzie temperatura dochodziła do 40 stopni, a w Tarvisio stopni było jedynie 12! Następnego ranka wyjechaliśmy zziębnięci na górę, o godzinie 10 miała być Msza Święta z udziałem naszej grupy i z koncelebrą naszych księży. Przed mszą zabrałam jednego z księży do baru na kawę no i oczywiście przemyciłam propozycję – „Księże, no to może po kieliszeczku na rozgrzanie?”. Ksiądz się chętnie zgodził na jednego, ale za chwilę wspomniana wyżej Monica proponuje nam następną kolejkę. Ponieważ jeszcze jej wtedy nie znałam, grzecznie się przedstawiłam, że jestem capo gruppo, a to ksiądz, i że nie możemy teraz więcej, bo za chwilę idziemy na mszę i ksiądz będzie odprawiał. Na to Monica z rozbrajającym uśmiechem – „To tym bardziej powinien ksiądz wypić jeszcze jednego, będzie się mu łatwiej kazanie mówiło”. Skończyło się tym, że po mszy zdegustowaliśmy jeszcze chyba dwie kolejne kolejki, no i było bardzo miło… i bardzo ciepło… pomimo 12 stopni w powietrzu. Od tej pory chodzę zawsze do Moniki na caffè macchiato i mały kieliszeczek grappy. Z przyjemnością polecam najbliższy bar przy kościele:)
Informacje dodatkowe:
|