menu

O Italii / SICILIA / CASTELMOLA


Cudowna panorama wschodniej Sycylii z maleńkiego Castelmola osadzonego na szczycie wysokiej skały

 

To, że jestem miłośniczką pustej, nieograniczonej przestrzeni nie jest dla nikogo tajemnicą. Urzekają mnie otwarte różnobarwne tereny gdzie na pozór nie ma nic, a tak naprawdę ja widzę tak wiele: kolorów, kształtów, cieni, geograficznych cudów. Fantazja pracuje, oczy się sycą. Tak tez było w maleńkim Castelmola położonym kilka kilometrów od – a właściwie ponad – słynną sycylijską Taorminą.

 

O Castelmola usłyszałam po raz pierwszy od mojej serdecznej koleżanki, która polecała mi to miejsce z powodu baru – tak, tak: baru, bo właśnie z barem kojarzy się miasteczko większości przybywających tam turystów. Do baru oczywiście wrócę za chwilę, ale jak mam być szczera to ja weszłam na jego próg właściwie z czystego poczucia obowiązku pod tytułem „muszę tam zajrzeć”.

 

To co mnie osobiście zachwyciło w Castelmola, to na co od razu zwróciłam uwagę – jeszcze w domu przeglądając zdjęcia na internecie – to właśnie otaczająca to miejsce przestrzeń. Cudowne połączenie gór, różnokolorowych, o przeróżnych kształtach i formach, pociętych niewielkimi wąwozami, skalne szczyty i łagodne zbocza spadające prosto w otchłań błękitu, w znajdujące się w dole Morze Jońskie, spokojne, łagodne, w nieskończonych barwach błękitu. Można tam stać i patrzeć bez końca, a wszystko zmienia się co chwilę w zależności od Słońca – i cienia, od chmur – i przejrzystości nieba, od wiatru – i spokoju. Zachwyt nieskończony, tak jak nieskończony jest spektakl natury.

 

Aby dotrzeć do Castelmola trzeba się trochę „nakręcić i nawspinać”. My wyjechaliśmy samochodem, można skorzystać z transportu lokalnego, można także wejść na nogach, co łatwe nie jest biorąc pod uwagę, że miasteczko znajduje się na wysokości 500 metrów nad poziomem morza, a właśnie z tego poziomu wielokrotnie się wyrusza. Droga jest wąska i kręta – i dla pewnej ręki kierującego. Parkingów jest kilka zaraz na początku miasteczka, bo wjazd do samego Castelmola dozwolony tylko dla mieszkańców.

 

Widoki towarzyszą nam cały czas, raz po prawej, raz po lewej – sam wyjazd i zjazd to już niemałe przeżycie, ale głównie dla pasażera, bo kierowca musi być bardzo uważny. Od parkingów podchodzimy w górę jedyną drogą do centralnego placu mijając po prawej stronie jakiś dziwny twór architektoniczny widoczny z daleka, widoczny także na wielu zdjęciach Castelmola krążących w internecie. Twór ten okazuje się być nieukończoną windą, dobrym pomysłem – biorąc pod uwagę strome uliczki Castelmola i mnóstwo schodów. Ma prowadzić z parkingów do położonego najwyżej Castello di Mola czyli Zamku Mola, od którego miasteczko wzięło swoją nazwę, a z którego do dzisiaj pozostały już dzisiaj tylko ruiny. Ale to właśnie z tych ruin widok na okolicę Castelomola jest najpiękniejszy, najszerszy, najpełniejszy.

 

Castelmola jest wpisane na listę Najpiękniejszych zakątków Italii (I borghi più belli d’Italia). Liczy niewiele ponad tysiąc stałych mieszkańców żyjących głównie z turystyki i, jak twierdzą niektórzy, z bliskości Taorminy. Fakt faktem, Taormina to najbliższej położone miasto i na pewno część turystów odwiedzających ten słynny kurort południowej Sycylii wpada do Castelmola tylko dlatego, że ma chwilę wolnego czasu w Taorminie, ale według mnie Castelmola w pełni zasługuje na swoje miano „najpiękniejszego” i na osobną wizytę. Jest miłe, klimatyczne, spokojne i takie swojskie. Sycylijskie Babcie siedzą na progach, możesz zajrzeć im do kuchni przez otwarte drzwi czy okna na wysokości ulicy, uśmiechają się i grzecznie odpowiadają na twoje buongiorno. W Taorminie tego nie ma, bo jest skomercjalizowana, nastawiona na masową turystykę i money money money. A Castelmola nie, przynajmniej jeszcze nie.

 

Po co więc jechać do Castelmola? Przede wszystkim po widoki! Po zapierającą dech w piersiach panoramę Morza Jońskiego, Etny i Taorminy właśnie, która rozpościera się przed nami daleko w dole. Okoliczne góry, dzikie, skaliste, puste – robią wrażenie, ale największy efekt dopisuje Królowa Etna, która dostojnie i spokojnie pyka nieustannie fajeczkę spoglądając na okolicę. Wybuchnie czy nie? Jak wybuchnie to tym lepiej, bo miejsce na podziwianie spektaklu mamy wyśmienite.

 

Zabytków w Castelmola też nam nie zabraknie: Castello di Mola czyli Zamek, Katedra czyli Duomo di San Nicola di Bari (Św. Mikołaja z Bari), kilka kościołów, a właściwie kościółków, urokliwy Plac Świętego Antoniego no i TEN słynny bar…

 

Sercem miasteczka jest Plac Świętego Antoniego (Piazza di Sant'Antonio), który w takiej formie jaką widzimy dzisiaj powstał w 1954 roku. Wyróżnia się przede wszystkim mozaikowym brukiem ułożonym z białego kamienia i prawie czarnej lawy. Część placu stanowi tak zwane belvedere czyli punkt widokowy na położoną w dole Taorminę i Morze Jońskie, wyposażony w kamienne ławki i obsadzony niewysokimi drzewami. Na placu wznosi się niewielki kościół poświęcony temu samemu Świętemu z Padwy, a obok niego kamienny łuk, który stanowił bramę wejściową do miasteczka. Zarówno kościół, jak i łuk wznoszą się delikatnie ponad placem i oddzielone są od niego niewysokim kamiennym różnokolorowym murem. Na placu znajduje się Kawiarnia Świętego Jerzego (Caffè di San Giorgio) założona w 1700 roku przez lokalnych mnichów jako miejscowa karczma. Obecnie lokal jest typową sycylijską kawiarnią, która kryje pewną ciekawostkę: album do którego już od ponad 100 lat swoje myśli, podziękowania i pamiątkowe słowa wpisują goście i turyści, a wśród licznych stron odnajdziemy wpisy wielu znanych i ważnych ludzi poprzedniego stulecia. Specjalnością kawiarni jest wino migdałowe wymyślone właśnie przez jej właściciela don Vincezno Blandano, który na początku XX wieku przejmuje to miejsce – to właśnie on, za pomocą antycznych metod, stworzył to aromatyczne wino migdałowe nazywając je na swoją cześć „Blandanino” – dzisiaj likier ten rozpowszechniony jest na terenie całej Sycylii i można go zakupić właściwie w każdym jej zakątku wyspy.

 

Katedra Świętego Mikołaja z Bari to najważniejszy kościół Castelmola. Obecny budynek jest wynikiem XX-wiecznej przebudowy wcześniejszej katedry i reprezentuje dwa style: romański i gotycki z elementami arabskimi i normandzkimi. Z oryginalnego XV-wiecznego kościoła nie zachował się wiele: boczne portale i łuk chóru, ambona i ołtarz. Wejście główne do kościoła znajduje się na niewielkim tarasie skierowanym w stronę morza, Zatoki Naxos i Etny: taras jest maleńki, ale widok, który się z niego rozpościera robi ogromne wrażenie. Dzwonnica katedralna jest jednym z symboli miasta i zawiera elementy greckie i bizantyjskie.  Wnętrze jednonawowe, a w nim dwie cenne rzeźby: Madonna del Rosario (MB Różańcowa) oraz Św. Magdalena; w zakrystii kilka płócien z których najważniejsze przedstawia Matkę Boża na tronie pomiędzy Św. Rochem i Św. Michałem Archaniołem z wieku XVI oraz Zaślubiny Matki Bożej i Św. Józefa z tego samego okresu.

 

Zamek Mola, z którego do dzisiaj pozostały już tylko ruiny, otoczony był masywnymi murami z okresu normandzkiego. Niestety dokładnej daty powstania zamku nie da się już dzisiaj ustalić. Wiadomo, że w X wieku już istniał, o czym mówi nam napis z okresu bizantyjskiego umieszczony na marmurowej tablicy na fasadzie katedry. Wiemy także, że w XIV wieku był jednym z najważniejszych ufortyfikowanych zamków w tej części sycylijskiego wybrzeża – przypuszcza się, że mógł powstać już w okresie rzymskim. Wejście na zamek znajduje się przy Kościele Św. Antoniego i placu głównym: wystarczy wejść po schodach za strzałką Castello. A z góry widok jest naprawdę imponujący: na samo Castelmola z Piazza Sant’Antonio w dole, na Duomo i jego dzwonnicę z krzyżem na tle błękitnego nieba, na kolorowe dachy miasteczka, które mamy na wyciągnięcie ręki dokładnie pod nami, na spokojne morze rozciągające się aż po horyzont. Na Etnę która łagodnie wznosi się nad całą okolicą czasami wychylając się pośród wiszących nad samym jej szczytem chmur, a czasami chowając się za pierzastą zasłonką. No i na Taorminę – widoczną pod nami jak na dłoni, ze swoim Antycznym Teatrem i delikatną zabudową, schodzącą w stronę błękitu fal - aż po słynną Isola Bella. 

 

To właśnie dla tego widoku warto zawędrować do Castelmola. Stać z głową w chmurach, wystawiając twarz do Słońca i ciesząc oczy barwami błękitu, zieleni, szarości i brązu upstrzonych mocnymi kolorami kwiatów rosnących dziko to tu, to tam. Róże, czerwienie, biele – na tle błękitnego nieba i lazurowej wody. Biało-szare chmury przewalające się nad stożkiem wulkanu dzięki którym gra świateł jeszcze bardziej nas oczaruje. Malutkie domeczki w dole, bryły ogromnych hoteli, które wydają się być klockami Lego, nitki dróg i autostrada w dole, drobne kropki na wodzie: łódki, statki i stateczki, które prują po morskim błękicie zostawiając za sobą białe wstęgi jak śmieszne ogony.

 

No i ten bar…

 

Bar Turrisi. To słynny na całym świecie bar, który jest chyba najważniejszą turystyczną atrakcją Castelmola z powodu… penisów. Tak, tak – penisów, bo każdy element baru posiada wyeksponowany i wyolbrzymiony członek, każdy motyw wystroju jest właśnie w takim kształcie: drewniane rzeźby z ogromnymi odstającymi fallusami, klamki, lampy, oparcia krzeseł, lustra, elementy dekoracji, nawet menu… Zapewne dla wielu turystów to ciekawostka, śmieszna atrakcja, must-see w Castelmola. Weszłam i ja z zamiarem zamówienia obiadu, ale po minucie byłam znów na zewnątrz: odebrało mi apetyt. Może jestem już stara, może nie mam poczucia humoru, ale obiad zjadłam na placu na świeżym powietrzu z widokiem na okolicę, a nie na … .